A, o to chodzi... No to ... wiesz...
Oczywiście, że tak w sumie to kto lata albo latał na Pałacowej ten wie dokładnie o czym mowa, a ja kiedyś doszczętnie roztrzaskałem szybowiec spieprzając z nieba. Trochę przedwcześnie jak się później o kazało, bo gla... znaczy sie ten... pepegant był spory kawałek za mną i nie leciał dokładnie w moją stronę... ale dopóki mój model był w powietrzu - nie widziałem go, tylko słyszałem za sobą i słyszałem coraz głośniej - więc sie zbliżał, a jednocześnie znałem już wcześniejsze doświadczenia swoje i innych, że szmaciane skrzydło potrafiło nagle przelecieć z 15 metrów nad głową pilota latającego modelem RC, w tym dużą kosiarką.
Było nawet kilka kolizji z modelami - na szczęście jakimś cudem zawsze skończyło się tylko na stratach w modelarstwie.
"Pepeganci" (kurde, nie znałem tego słowa do tej pory) dobrze wiedzieli gdzie latają modelarze.
Nie mieliby najmniejszego problemu, żeby omijać dwie małe modelarskie strefy (samolotową i helikopterową) na gigantycznym pustym poza tym polu, zwłaszcza jak na jednej czy drugiej strefie widzieli rojny tłumek ludzi.
Ciężko powiedzieć, czy kierowała nimi chęć udowadniania swoich racji za wszelką cenę, (w tym za cenę swojego bezpieczeństwa) czy wręcz, na skutek bezapelacyjnego i całkowitego zawieszenia absolutnie wszelkich ziemskich problemów w momencie startu po prostu zapominali o całej reszcie tego Bożego Świata.
W praktyce wygląda to mniej więcej tak jak pieszy, który wbiega na przejście 10 metrów przed rozpędzonym do 100km/h samochodem.
Ma pierwszeństwo - bezapelacyjnie.
Kierowca dostanie zawiasy albo pójdzie siedzieć, a ten z satysfakcją opowie Świętemu Piotrowi jak to tępemu kretynowi swoją rację udowodnił.
Tak, że wracając z dygresji - tak... coś na rzeczy.
Nie wiem o co to chodzi.
Wiem, że jakieś przepychanki modelarsko-glajdziarskie się zdarzały, ja w żadnej nigdy nie uczestniczyłem, nigdy też z nikim z tego towarzystwa nie gadałem (bo mieliśmy też glajdziarzy wśród modelarzy, ale tu z oczywistych powodów nie było problemów z komunikacją).
... Osobiście po prostu jak mogłem tak spieprzałem...
Generalnie sprowadzało się to do tego, że najbardziej nie lubiłem latać na Pałacowej w piękne, letnie bezwietrzne wieczory...
Wracając jednak do meritum, jakoś tak mi się wydaje, że sprowadzanie roli bezpieczeństwa do DR w relacjach para/moto/lotniarz - modelarz, to tak czy siak średni pomysł. To są wszystko tak małe, wolne i o ograniczonych możliwościach statki powietrzne, że tutaj kontakt wzrokowy i jakieś ... jakiekolwiek (werbalne, niewerbalne) porozumienie i współpraca musi być i bezapelacyjnie musi wystarczyć.
No bo, o ile jeszcze ja, jako operator drona , mogę się zabrać z zabawkami poza strefę aktywowaną dla lotniarzy, o tyle, lotniarz?
Co mu z tego, że w momencie startu zobaczy na DR strefę aktywowaną powiedzmy 500 metrów od siebie (tak, żeby na pewno tego UAVa już nie widział).
Zanim wystartuje - dron wyląduje, za to pojawi się inny, chocby i poprawnie zacheckinowany dokładnie na trasie jego przelotu.
I co... Przecież w trakcie lotu w komórce nie będzie grzebał...
Nie nie, to nie tędy droga.
Wszyscy powinni się checkinować i to jest nasz zasrany obowiązek na rzecz dorosłego lotnictwa i dla bezpieczeństwa dorosłego lotnictwa.
Natomiast modelarze - glajdziarze, powinni się wzajemnie traktować prawie jak równy z równym (prawie - z dokładnością do tego, że oczywiście statek załogowy ma pierwszeństwo przed bezzałogowym).
Ulica Bodycha na której mieszkam, to jedna wielka seria skrzyżowań równorzędnych.
Jak wygląda rzeczywistość na takim skrzyżowaniu - każdy kto kiedykolwiek na takim skrzyżowaniu bywał - dobrze wie.
Ten kto jedzie prosto - ma pierwszeństwo (oczywiście tylko w jego umyśle) - to sytuacja na porządku dziennym.
No i teraz ja, jako ktoś kto wyjeżdża z prawej i rzeczywiście ma pierwszeństwo, mogę wyjechać na pewniaka i zebrać w swoje drzwi.
A mogę też się zatrzymać i ewentualnie obtrąbić - a nuż ktoś się ... choćby zastanowi o co mi chodzi.
...
Z resztą ... sam nie tak dawno prawie wymusiłem pierwszeństwo, dokładnie na takim właśnie skrzyżowaniu, które w dodatku dobrze znam i na którym zawsze się wkurwiam jak ktoś jedzie prosto i "ma pierwszeństwo".
Jechałem rowerem.
Koleś z prawej wyjeżdżał samochodem... Widział co robię... stanął... I ja też stanąłem... ale już przed jego maską.
Zakląłem siarczyście, przeprosiłem, on kiwnął porozumiewawczo, że spoko, widział co się dzieje...
No i co... dlaczego tak zrobiłem??
HGW.
Zamyśliłem się.
Jechałem prosto - "miałem pierwszeństwo."
Dzięki wzorcowej postawie tego drugiego kierowy nie wylądowałem w szpitalu albo gorzej.
Dlatego, wracając do glajdziarzy, generalnie raczej daleki jestem od oskarżania ich o jakieś celowe działanie, albo lekcewarzenie głównie własnego bezpieczeństwa.
Nie wiemy co siedzi w ich głowach i to znaczy dokładnie tyle ile znaczy.
NIE WIEMY.
Zasady są ważne, a najważniejsza z nich jest jedna: SAFETY FIRST.