Się jednak wyżalę trochę na Tarota. Oblatywałem wczoraj moją 450-tkę przeznaczoną wkrótce do sprzedaży. Zrobiona na DFC i ZYX, fajne serwa Hiteca i KST, odbudowana dokładnie i z sercem. Ustawiona niemalże książkowo. W locie zresztą, przez tą minutę

zachowywała się naprawdę pięknie. I nagle przy niskim zawisie przy ziemi (testowałem głównie zawis na początku) coś pyknęło w głowicy, jakby mega duży, metalowy bąk czy coś i widać było, że coś parabolicznie odlatuje w górę. Szybki stop i oględziny:

Grzybek odpadł!! Czy to gwint we w miarę nowej głowicy? Czy w śrubie? Tego drugiego się pewnie nie dowiemy bo grzybek przepadł. Trochę szukałem ale ile można grzebać w mokrej trawie? Nic to, myślę sobie grzybek nie tragedia wszak dużo mi wartości modelu nie obniży, ale oczywiście musiało pójść dalej:

Grzybek odpadając musiał oczywiście załatwić nowiutkie RJXy ;( Założone do oblotu, docelowo nawet chciałem je z ciężkim sercem dołożyć do sprzedawanego modelu. No więc nie polatały nawet jednego pakietu, a teraz muszę i tak kupić nowe ;(
Ale to jeszcze nic! Pomyślałem sobie trudno, łopaty i tak na straty, bez grzybka da się latać, dolatam sobie resztę pakietu trochę ostrzej. Przez minutę było ok i straciłem ogon! Na szczęście nie było piro, ale w jedną stronę się już nie obracał. Zacząłem lądować, nad ziemią helik dostał lekkich obrotów, ale zdążył o niecałe 180 st się obrócić i usiadłem. Opłacało się ćwiczyć trudne warunki lądowania. Prawie nic się nie stało oprócz tego, że puściło klejenie statecznika:

I lekko odbiły się łopatki ogonowe (nie problem, bo latać się da, a do sprzedaży i tak dołożę mu kilka par łopatek).
Zacząłem śledztwo skąd tu piro, przecież wszystko pięknie w ogonie chodziło i było dopieszczone jak w fabryce rolls royce'a. Pomyślałem, że jak nie rozkręcę to nie wyczaję bo naprawdę nic nie widzę. Po rozkręceniu znalazłem winowajcę. Czyż nie można dostać kurvvicy?


Wysłane z tapatalk. Android forever.