Podatność / odporność statków powietrznych na wiatr to wbrew pozorom bardzo złożona sprawa, a w sumie zacząć należałoby od tego, że sam wiatr jest złożoną sprawą...
Generalnie stabilność rośnie z wielkością i masą - nie ma co do tego wątpliwości.
Ale ...
... No właśnie i tu się zaczynają schody.
Już jakiś czas temu odkryliśmy, że kurde jak to jest, że w takich większych modelach to z tym Brainem nieraz się trzeba tyle nakombinować i ciągle jest źle, a małe gówniarze - wszystko ustawione fabrycznie, na sztywno, łopatki posklejane taśmą klejącą i jest dobrze.
Szczerze - tego akurat nie rozumiem, ale potrafię sobie wyobrazić dlaczego czasami mniejszy model helikoptera będzie się w specyficznym wietrze zachowywał lepiej niż większy.
A specyficzny wiatr to taki jaki przeważnie wieje w większości miejsc blisko ziemi, gdzie w niedalekiej odległości są jakieś przeszkody terenowe (wzniesienia, drzewa, budynki, czy choćby masz samochód czy sami my).
Prawie zawsze powstają rotory - rzadko je widać ale każdy na pewno widział gromadkę liści na jesieni które tańczą kręcąc się w kółko.
No i teraz wystarczy sobie wyobrazić o taki obrazek:
wiatr - rotory.jpg
Mały helikopterek będzie się zawsze (prawie) cały (prawie) znajdował w jednostajnym i jednokierunkowym wietrze. Ten wiatr - jak mirek mówi - może go przemieścić, w górę w dół, w bok... i tak dalej, ale rzadko będzie miał ochotę go obrócić.
Duży helikopter będzie swoją powierzchnią wirnika zahaczał zarówno o wiatr wiejący w dól, jak i drugą stroną tego wirnika o wiatr wiejący w górę, przynajmniej ma na to większe szanse, niż mały.
Więc wiatr nie będzie go unosił ani spychał w dół, ale będzie go miał ochotę obrócić.
Tak się składa, że te rotory są właśnie w naszych niskopiennych warunkach przeważnie mniej więcej takiej wielkości

I to samo dotyczy samolotów.
Do tego taki rotor nie jest oczywiście jeden, tylko jest ich kilka... naście, dzieścia... pojawiają się znikają, wzajemnie przenikają, wzmacniają i znoszą... Jeden wielki pierdolnik w powietrzu.
Unosimy się pare metrów nad ziemię, nad najbliższe przeszkody i musimy już tylko walczyć ze stałym wiatrem (o ile taki akurat wieje, a taki przeważnie ostatnio wieje rzadko - przeważnie sam z siebie jest porywisty, ale to inny temat) - czyli jeśli chcemy wisieć - wystarczy model śmigłowca pochylić lekko pod wiatr, jeśli lecimy to lekkim trawersem.
Podchodzimy do lądowania, zbliżamy się choćby do metrowej wysokości zboża a lądujemy obok niego i zaczyna się dramat.
To dlatego

Jeśli zaś chodzi o ten szczególny i generalnie rzadki przypadek jakim jest jednostajnie wiejący wiatr, to tu nie ma żadnego cudu, ani żadnej magii: ten model jest na niego odporniejszy który potrafi "wyciągnąć" większą prędkość postępową.
Czyli jeśli model potrafi lecieć szybciej niż wieje - to wygrywa.
A jeśli nie - to pozamiatane.
W praktyce jednak o ile tylko naprawdę nie piździ tak, w zasadzie to należy się zastanowić czy aby na pewno można latać, bo może nam dom samochód albo trzewo wpaść w wirnik czy w śmigło, no nawet najwolniejsze modele są sobie w stanie poradzić z wiatrem...
... tylko nie zawsze pilot jest;)
(nie dotyczy helikopterów czterokanałowych, zwłaszcza koaksjalnych, zwanych przez niektórych latającymi zawisami - je nawet najmniejszy zefirek potrafi zabrać, ale nie wiem czy ktoś jeszcze dziś tymi wynalazkami lata).
Aha i przepraszam za posta pod postem.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.