... a to my jesteśmy w szkieletach.
Jesteśmy naszymi mózgami przecież...
I druga, podoba wieczorna rozkmina:
Właśnie napisał do mnie znajomek z pracy, z pytaniem czy może zadzwonić.
To znaczy napisał o 15, a ja teraz zobaczyłem.
I tak sobie myślę...
Za mojego gówniarza, to było tak, że jak coś od kogoś się chciało to się do niego szło.
I tyle.
Jak był w domu to dobrze, a jak nie to się pytało kiedy będzie.
Czasem ktoś kłamał, że go nie ma i spoglądał przez firanke myśląc, że go nie widać - no tak - życie.
Tak czy siak, potem się zrobiło "wypada najpierw zadzwonić".
Więc się dzwoniło, a potem ewentualnie szło.
Poza tym, że mnie zawsze wkurwiało jak ktoś mówił co wypada albo nie wypada... bo jak wypada a nie powinno to trzeba przymocować, a jak nie wypada a powinno, to trzeba obruszać, szarpnąć, wyrwać i wypadnie - blać - proste....
... dzwonienie miało swoje praktyczne strony. Nie nachodziłem / nie najeździłem się na daremno, no nie?
Pragmatyzm. to dla mnie sensowne uzasadnienie.
Ale to chyba nie o to chodziło, skoro teraz się najpierw pisze, żeby zapytać czy można zadzwonić.
Ja pierdole, choćbym się nie wiem jak starał nie umiem znaleźć do tego uzasadnienia.
Czy chcę zadzwonić, czy napisać - muszę najpierw znaleźć delikwenta w książce.
A potem mam dwie opcje:
- wciskam zieloną słuchawkę i czekam. Albo odbierze, albo nie - kilkanaście sekund i wszystko jasne.
- piszę i czekam na odpowiedź.
Jak mi się nie spieszy to piszę. Jak mi się śpieszy to dzwonię.
Są oczywiście inne czynniki, które decydują o tym czy chcę dzwonić czy wolę pisać.
Ale pisać z pytaniem czy mogę zadzwonić?
ja pierdole... NIE!
NIE MOŻESZ.
Jesteś głupi, a ja nie rozmawiam z głupimi ludźmi.