mwx pisze:Mi na ten przykład latanie pomaga na chwilę absolutnie odciąć się od myślenia o robocie, inflacji, wkurwionej żonie, dzieciach z katarem, kredycie czy o nieskończonej liście rzeczy do zrobienia.
Jak uda mi się nauczyć czegoś nowego to bardzo fajnie, ale szczerze wisi mi to coraz bardziej z wiekiem. Wolę te heliki traktować jako substytut xanaxu.
Osa pisze:A ja ciągle mam w pamięci filmik z YT gdzie przy okazji demonstracji chyba Krakena albo jakiegoś innego bydlaka, gość opowiada o nim a potem przekazuje go innemu Panu do polatania. Ten Pan ma na oko 65+ zaczyna po chwili fajne powolne latanie akrobacyjne wyprawiać. Najważniejszy był jednak uśmiech na jego twarzy.
Poruszyliście, panowie dwie trochę niezależne, trochę pewnie zależne, ale tak czy siak bardzo istotne kwestie.
Znaczy Maciek poruszył dwie, Osa jedną.
Najpierw ta pierwsza: substytut xanaxu czy tam innych benzodiazepin...
Echh... Żebyś Ty wiedział Maciuś jak dobrze ja wiem o czym Ty mówisz... Też miewałem okresy w życiu kiedy czułem, że bez tego gówna nie przetrwam bez dziur po kulach które co chwila świstają mi koło głowy...
Oderwanie się od ziemi to substytut, którego skuteczność jest ograniczona, ale póki działa - na pewno to zdrowsze niż tamto drugie. Tak czy siak sprowadza się do starego dość już stwierdzenia, że dla pilota wszystkie ziemskie problemy przestają istnieć od momentu startu do lądowania.
To działa u dorosłych pilotów, działa i u nas.
Powietrze ma w sobie jakąś taką magie, która to potrafi.
A druga kwestia to nasz wiek, czy raczej etap życiowy.
Bohdan Smoleń śpiewał kiedyś "po czterdziestce człowiek ma, trochę z osła trochę z lwa"
.... Niby już wtedy wiedziałem o co Mu chodziło, ale dopiero z wiekiem zaczynam dostrzegać trafność tego spostrzeżenia
Stary człowiek jest nowy w byciu starym. To też jest coś, czego każdy uczy się w swoim tempie.
Najgorzej jak ambicje z młodości nie ustępują na czas, a ograniczenie wiekowe nie pozwala ich już realizować - wtedy jest bieda.
Bo chyba u każdego wygląda to podobnie: w pewnym momencie dociera do nas, że ani wzrok ani refleks już nie ten i to już tak będzie. Ile zwojowaliśmy to nasze, teraz możemy zgarniać wygrane ze stołu, cieszyć się tym co mamy i patrzeć jak młodzi wojują. Prędzej czy później każdy się z tym godzi a najważniejsze to na czas nauczyć się mieć na to wyj38@3:)
Nie chcę się przechwalać, ale wydaje mi się, że mi to całkiem dobrze idzie.
I jak patrzę, albo słucham opowieści o takich właśnie 65+ latkach wożących się po niebie helikopterem w lotach makietowych, to to jest dokładnie to czego ja chcę.
Takiej starości się nie boję.
Nie ma co ojojać, że wzrok, że refleks, że tick-rate naszych mózgowych procesorów.
I tak wieloma rzeczami wynikającymi z doświadczenia wyprzedzamy naszych młodzików. Jak zechcą z tego skorzystać - super. Jesteśmy dla nich.
Jak nie - no big deal.
Świat i tak należy już bardziej do nich niż do nas. Zrobią jak będą chcieli i poniosą tego konsekwencje tak jak my ponosimy konsekwencje naszych poczynań w młodości.
Naturalna kolej rzeczy.
I tu dochodzimy do miejsca, gdzie benzodiazepiny i starość się ze sobą stykają. Bo w pewnym momencie okazuje się, że ten nabyty wyj38@nizm powoduje, że co by się nie działo, prochy nie są i nie będą już potrzebne. W każdym razie nie te (może inne
- też zwykła rzecz ).
No bo co...
Przecież wiem co mogę, wiem czego nie mogę.
Co mogę to robię.
A czego nie mogę, to zwyczajnie mam w dupie.
I mam, znaczy naprawdę mam, a nie tylko mówię, że mam (bo chcę mieć).
Tego właśnie życzę... sobie i wszystkim, a przynajmniej tym którzy widzą to podobnie jak ja, bo Ci będą wiedzieli, że to są dobre życzenia.
No. To ja już też uporządkowałem myśli i teraz ja też mogę iść spać.
Znaczy ... tfu! Na obiadek.
Potem garażyk, piwko, strzelanko... a potem spać.