No i stalo sie. Dzis pojechalem na lotnisko po dlugiej przerwie (chyba od listopada), i przy drugim pakiecie szlag trafil mojego Rexa.
Nie wiem do konca co sie stalo. Lecialem do siebie (na wysokosci ok 3-4m) i chcialem skrecic (kierunkow na pewno nie pomylilem) i zaczal schodzic na dol (podmuch wiatru chyba, bo bylo dosc wietrznie, ale latalem juz jak wialo mocniej) i w ulamku sekundy runal na ziemie, jakby przyciagniety przez magnes. Uderzylo dosc glosno jak na czterystapiecdziesiatke. Pakiet sie wypial od razu jednak nie uratowalo to glownej zebatki przed zmieleniem na dlugosci 5 zabkow.
Tak jak pisalem - nie wiem co bylo glowna przyczyna - albo odkleil sie zyroskop i heli zwariowal, albo (to wydaje mi sie najbardziej prawdopodobne) wypial sie jeden popychacz glowicy, bo ten tez byl wkrecony w snapa na jeden obrot (tu tez prosze bez kazan

)
Teraz odbudowa znowu zajmie mi z miesiac (chyba, ze komus chce sie to zrobic za mnie - zaplace;) )
Ostatni raz to robie, jak znowu zalicze burtalnego kreta, to chyba sobie odpuszcze heli...
Straty:
- podwozie
- plyta podwozia
- belka ogonowa
- kilka snapow
- wal glowny
- wal poprzeczyn
- flybar
- glowica jest troche pokiereszowana wiec musze sprawdzic kazdy jej element, ale pewnie cala kupie w HK
- wsporniki ogona
- wspornik poprzeczny ogona
- zyroskop do sprawdzenia - widac uderzenie loptay na nim.
- jedna lopata ma milimetrowe drasniecie (zolte Aligny).
Poza zebatka glowna i wspornikami, wszystkie czesci mam w pudle, wiec z finansowego punktu widzenia nie bedzie tak zle, ale mimo to mam parszywy nastroj przez tego kreta...

