Wybrałem się wczoraj do świętego miasta Torunia, zabrałem modele z nadzieją na polatanie w plenerkach. Tyle że wybrałem trasę autostradą, więc wsiadł-wysiadł i wuja polatał

Wracając zajechałem więc na pole i wylatałem co miałem, unikając przy tym kolejnej rozwałki gassera. Musi gorący oddech łojca dyrektora zmienił skład mieszanki, klątwe rzucił albo co...

Pierwsze dwa zbiorniki cud mniód i orzeszki, w trzecim locie zdechł silnik w pętli, byłem sam na polu więc stresik jakby mniejszy i autosik wyszedł koncertowo. Obejrzałem dziada, nic nie znalazłem, telemetria nic nie pokazała, podniosłem więc krzywą gazu i w górę. Kolejny lot cacy, a w następnym znowuż w zwykłym płaskim przelolocie siadły obroty, silnik nie zgasł

Byłem czujny a poślady jeszcze trzymałem ściśnięte po poprzednim, więc znowu autos ale bez holda, kilka metrów nad ziemią silnik jednak się rozkręcił, helik zawisł kaszląc i kopiąc ogonem, eee... ląduj dziadu! Tradycyjnie obstawiam jakiś syf w gaźniku albo pompe paliwa. Przy stoliku znajdziecie małą łysą polankę gdzie zlałem resztę paliwa z baku i spaliłem na stosie te pogańskie fluidy przywleczone z Torunia, nota bene piękne miasto
