Ten dzień na Pałacowej przejdzie do historii...
Przyjechałem koło 16, pusto, rozłożyłem sobie czerwonego Maxa na pięknym stole heli-team. Za chwilę przyjechał kolega Paweł. Latanko całkiem sympatyczne, ustawiałem vbara, takie tam piredołki, a kolega latał 450-tką.

Żeby nie było za pięknie to okazało się, że ostatnia naprawa kabla przy wtyczce do ESC była słaba bo za słabo zacisnąłem oczko na kablu i... wysunął się podczas lotu! No i co się stało? Wojtek ostatnio sugerował abym robił autosy z pleców. Dałem radę go odwrócić ale dolna część ramy pękła. #@@@@!
No ale nic, zrobiłem jeszcze 2 pakiety na drugim Maxie, pożegnałem się z kolegą który akurat latał, wsiadłem do swego czołgu i cofam wykręcając. Widziałem, że idę blisko stołu ale myślę - przejdzie!
Nie przeszło... jebło tak, że kolega Paweł instyktownie oddalił się parę kroków dalej choć nie widział co to bo akurat latał i stał tyłem.


Tak, przez swoją nieuwagę rozjebałem stół na Pałacowej! W drobny mak! Ten pieczołowicie budowany stół, na który wszyscy się składaliśmy. No słabo... słabo. Od razu zadzwoniłem do Adama i kajając się wstępnie zapytałem o możliwość jego odbudowy. Oczywiście pokryję wszelkie koszty. Adam niestety nie może go zrobić na szybko więc pewnie trochę to potrwa i w tym czasie możecie mnie przeklinać. Jutro mogą być "pewne" utrudnienia w lataniu i tym razem nie będzie to maraton. Sorry koledzy!
Jest to mój kret wszechczasów!