Clad pisze:Skoro potrafisz latać przy takich wiatrach to tylko pogratulować.
Nie ma czego. Serio. A zestawianie mnie z kimś pokroju Tareq'a (co niechcący w tej dyskusji się stało) to kompletna abstrakcja.
Tareq przy mnie to nie wie jak się apkę trzyma... Czy tam może odwrotnie
Clad pisze:Ja jestem jeszcze w takim razie wiele lvl za Tobą bo utrzymać helika może i utrzymam ale wogóle mnie to nie kręci A nawet mnie męczy.
Przypuszczalnie umiesz tyle samo, albo ciut więcej, albo ciut mniej.
Nie opanowałeś tylko jednego detalu: statki powietrzne latają w powietrzu, a nie na ziemi.
Serio. To jest kwestia przepyknięcia jednej małej zapadki w mózgu - tak przynajmniej było u mnie.
I ludzie patrząc na moje latanie w porywistych wiatrach dzielą się na dwie grupy:
- tacy którzy latają ze mną
- tacy którzy patrzą na to tak jak Ty.
Jednych i drugich jest ... mniej więcej po 50%.
Mówię to tylko po to, żeby tego nie demonizować - to naprawdę nie jest nic nadzwyczajnego.
Problemem w wietrznej pogodzie nie jest latanie. Tylko start i lądowanie.
A w przypadku samolotu zmuszenie go do posłuszeństwa na postoju, na ziemi.
Serio.
mwx pisze:Dziwne podejście. Ja mam totalnie na odwrót.
nie masz... to co napisałem jest w sumie dość nieprecyzyjne, ale na użytek dzieciaka który ma się zacząć uczyć latać modelem a jego ojciec zastanawia się pomiędzy kolejnym FPkiem a CPkiem - wystarczy.
Różnica pomiędzy tym o czym mówisz Ty, a tym o czym napisałem ja, to tak naprawdę różnica pomiędzy wpływem wiatru, a turbulencji...
Silne turbulencje mikrusa CP będą w stanie odwrócić na plecy, nawet przy niewielkiej składowej stałej tego wiatru. O zabraniu ogona nie wspominam - każda z tych rzeczy lot w wykonaniu początkującego pilota łatwo skończy się katastrofą.
Jednostajny wiatr na mikrusa i na 700 wpłynie tak samo.
I tak samo jak na samolot...
Do tego dochodzi jeszcze element ryzyka, który - wiadomo - zawsze istnieje i - wiadomo - jest tym większy im silniejszy jest wiatr (znowu ogólnie).
I ten element łatwiej jest nam zaakceptować w mniejszym modelu, a trudniej w większym.
Na samym początku, jak tylko opanowałem jako tako zawisy i uczyłem się pierwszych lotów postępowych - popełniałem podstawowy błąd: Zawsze czekałem z lataniem na kompletną flautę.
Efekt był taki, że prawie nie latałem.
Siedziałem tylko w oknie i patrzyłem kiedy w końcu te pieprzone liście przestaną się bujać.
Nie latałem, więc się nie uczyłem.
Nie uczyłem się, więc nie umiałem.
Nie umiałem, więc bałem się najmniejszego wiaterku...
Trzeba było dwóch solidnych motywacyjnych kopów od dwóch różnych ludzi z których jednego kocham a drugiego nienawidzę, żebym qrwa zrozumiał, że nie ma złej pogody do latania (powiedzmy o ile tylko nie pada i o ile jestem w stanie ustać na nogach na ziemi).
I najistotniejsza rzecz: skreciłem ... wiele razy. Naprawdę wiele razy. Różne modele.
Nie jestem w stanie nawet w przybliżeniu podać liczby wszystkich kretów.
Absolutnie żaden kret nie był nigdy spowodowany wiatrem.
Jakieś krzywe lądowanie, przydarcie łopatami o glebę, zahaczenie skrzydłem o ziemię - tak, owszem, nawet ostatnio mi się zdarzyło.
W Gauce.
Zgiąłem lekko szpindel.
Dolatałem do końca pakiety z lekko roztorowującymi się i torującymi na przemian łopatami i po powrocie do domu wymieniłem szpindel.
No cóż - każdy statek powietrzny jest najsłabszy w dwóch momentach: jak startuje i jak ląduje.
Jednak wszystkie bez wyjątku krety, mówiąc ogólnie miały dwie przyczyny: awaria w modelu, albo moja nieumiejętność.
Ale nigdy wiatr.
Natomiast żeby być uczciwym, wiatr niesie za sobą inne zagrożenie i to akurat mi się kilka razy zdarzyło, i zdarza się wielu osobom i zwłaszcza dotyczy małych modeli: jest to ryzyko zagubienia modelu.
Bardzo łatwo dopuścić do sytuacji, kiedy wiatr zabiera nam model na tyle daleko, że nie widzimy go dobrze i tracimy orientację co do jego położenia.
Wtedy należy NATYCHMIAST ODPUŚCIĆ. Lądować... Hold, autorotacja... Tam gdzie jesteś. I natychmiast iść na azymut.
Tam się przeważnie nic nie stanie, a już na pewno nic poważnego.
Zeszłej wiosny wylądowałem tak Gauką jakieś 500 metrów od siebie, za wysokimi chaszczami w zaoranym polu.
Poszedłem po model i na miejscu dokończyłem pakiet.
Ale trzeba się złamać i natychmiast odpuścić. Nie walczyć.
Im później tym gorzej...
... a niestety przeważnie jakoś tak psychologicznie nas korci, że staramy się walczyć i przeważnie pogarszamy sprawę.
A potem poszukiwania są dłuuugie i z różnym skutkiem.
Chyba nigdy nie zgubiłem modelu tak, żebym go nie znalazł, ale zdarzało mi się dość długo szukać.
A przypadków innych pilotów znam dużo, różnych...