Kowal pisze:Paweł, a czemu porzuciłeś robotę?
To dłuższy temat, bardziej na piwo. W skrócie:
Po pierwsze nigdy nie byłem i nie jestem pilotem, dla którego latanie samolotem komunikacyjnym jest spełnieniem marzeń. To jest fajne, płacą OK ale po pewnym czasie, jak wszystko, powszednieje. Obecne latanie w przewozie jest dorożkarstwem. Stopień automatyzacji lotu i natłok procedur, choć niewątpliwie przyczynia się do poprawy bezpieczeństwa, zabija to co mi się w lotnictwie najbardziej podoba - latanie. Zawód pilota na świecie konsekwentnie i nieuchronnie traci na swojej wyjątkowości. U nas w Polsce zaczęło się to w roku 2006 jak niebo otworzyło się po wstąpieniu do UE. Pojawiły się tanie linie, popyt na pilotów był tak duży, że brali każdego, prawie "z ulicy". Wystarczyło mieć licencję zawodową i 200h nalotu. Wtedy właśnie gazety pisały, że bycie pilotem to super sprawa bo dostać pracę łatwo, a zarobki duże. Jaki był tego efekt? Ludzie masowo rzucili się do szkolenia i co za tym idzie, zaczęły jak grzyby po deszczu powstawać ośrodki szkolenia lotniczego. Rynek nasycił się bo zassał pilotów, którzy wcześniej mieli problem z pracą, a odnowili uprawnienia. Proces szkolenia pilota od zera do poziomu jaki akceptują linie to była wtedy 2-letnia inwestycja na około 150 - 200 tyś zł. Po 2 latach od boomu, na rynek wysypało setki świeżaków, którzy w większości przypadków z gracją przywalili w ścianę rynku. Do dziś na forach lotniczych można poczytać wielu sfrustrowanych, którzy wyłożyli kupę kasy i wrócili do poprzednich zajęć. Efekt tej nadpodaży to spadek realnych płac. Bardziej doświadczeni piloci zaczęli masowo wyjeżdzać na kontrakty do Azji (Chin przede wszystkim), Emiratów Arabskich, Kataru, Wietnamu, Maroka. Zarobki pilotów spadły. Cały czas są to dobre zarobki ale presja rynku powoduje, że idą w dół. Dobrze to widać na bardziej rozwiniętym rynku czyli USA. Nawet na naszym rynku coraz częściej słyszy się o strajkach pilotów, ostatnio Lufy. Ich walka jest już przegrana choć się miotają. Chciałem coś więcej tylko czekałem na moment.
Drugi powód to fakt, że jak zatrudniłem w swojej firmie dwudziestą osobę, zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie dalej robić 2 rzeczy jednocześnie - latać i prowadzić firmę. Za dużo to zabierało czasu. Musiałem wybrać co chcę w życiu robić docelowo i zaryzykowałem pójście w biznes związany z IT i lotnictwem (zawsze byłem też związany z IT jako hobby). Dzisiaj ta przeszłość przydaje mi się w środowisku bo dokładnie wiem czego oni chcą, byłem z tamtej strony. Latać jednak dalej chciałem, tylko tym razem jako powrót "do korzeni". Chciałem czuć samolot i chciałem adrenaliny. Tego czego mi ciągle brakowało w dużym lataniu. Dlatego poszedłem w latanie Extrą ale już tylko jako hobby. Zajmuje dużo mniej czasu i pozwala dać ujście adrenalinie.
Nie wiem czy latałeś wyczynowym akrobatem ale dla mnie to był kop. Prędkość brutalnego sterowania Va ponad 250 km/h. Lecisz 350km/h w poziomie, idziesz agresywnie do pionu na przeciążeniu 6g i zaraz potem lecąc do góry jesteś w stanie wykręcic 4 pełne beczki. Jak się denerwujesz, samolot drży bo stery są tak czułe, że jak drga ręka, drga i samolot. Do tego samolot ma bardzo mały zapas stateczności statycznej co powoduje, że siły na drążku są dużo mniej zróżnicowane w zależności od prędkości. Ten samolot jest na drążku stosunkowo "miękki" nawet przy ponad 350km/h co powoduje, że przeciągnięcie go z każdej prędkości to nie problem. To z kolei daje niesamowite możliwości kręcenia figur autorotacyjnych, z których moja ulubiona to szybka beczka (snap/flick roll)

Takie latanie lubię! A to komunikacyjne? Znudziło mi się po 3000 godzin
