Tam sie w ogole dziwne rzeczy dzialy z ta przekladnia od kreta.
Po krecie bylo zdecydowanie za blisko, Czyli przy krecie silnik jakby sie dosunal - co jest dziwne, bo walnalem dziobem w ziemie - jesli juz - powinien sie odsunac.
No w kazdym razie byl ewidentnie za blisko.
Ale zrobilem tak kilka lotow, zanim mnie ten jazgot zirytowal. W tym czasie zęby zdążyly sie juz "nadjeść" - jakos tam ulozyc po nowemu (tak zgaduje).
Potem ustawilem i bylo niby dobrze (na sluch) przez kilkanascie lotow.
Ale przekladnie zebate nie lubia ciaglych zmian. Raz ustawione, nawet nie wzorowo dokladnie, powinny tak chodzic do konca swoich dni - ciagle przestawianie to ciagle dopasowywanie sie zebow na nowo i lawinowe skracanie zycia.
Wiec potem jak zaczelo jazgotac, to w ciagu jednego lotu zjadlo sie tak, ze zeby zaczely przeskakiwac przy tic-tocach.
Wyladowalem, dosunalem na maksa swiadomie ryzykujac rozwalenie lozysk... chcialem dolatac pakiety.
Wylatalem minute i juz sie nawet wisiec nie dalo.
No mowie, wiem co i jak trzeba, potrafie to zrobic perfekcyjnie tylko ze stosowaniem tej calej wiedzy w praktyce bywa roznie z powodu lenistwa.
Teraz zalozylem ceramiczny atak, ale nie wiem czy to byl dobry pomysl.
Tak sobie mysle ze ta nietrwala aluminiowa zebatka to moglo byc blogoslawienstwo.
Zle ustawiony luz - zeby zjadaja sie w krotkim czasie, a lozyska - spoko.
A ta ceramiczna bedzie nie do zdarcia... Jak kiedys znowu bede leniwy, to potem bede mial bardzo duzo pracy z wymienianiem lozysk...
No zobaczymy.
Generalnie dramatu nie ma - paredziesiat lotow zrobilem.