Kurw4 mać - powiedział aik i szpetnie zaklął.
Ale od początku.
Wczoraj obejrzałem prognozę pogody i stwierdziłem, że skoro dziś mogę skończyć wcześniej pracę to to będzie świetny dzień, żeby sobie polatać, bo mam jakiś taki niedosyt ostatnio.
Super.
Wróciłem do domu, wstawiłem pakiety do ładowania i na wszelki wypadek sprawdziłem prognozę...
Pojawiły się jakieś konwekcje, których wczoraj nie było.
Aaaale co tam, przecież nie raz takie rzeczy widziałem w prognozie i nic z nieba nie kapało - nie ma się czym przejmować, right?
W międzyczasie trochę popadało, więc tym bardziej, na pewno będzie już OK - co miało się wypadać to się wypadało.
Spoko!
No! A ponieważ dzień jeszcze ku zakończeniu się nie chyli, zostało sporo czasu to wziąłem parę gratów więcej - lotnisko to świetne miejsce wbrew pozorom, żeby coś podłubać, no bo ileż można robić lotów jeden za drugim bez przerwy.
Super.
Jest super. jest super.
No ale - jednak najważniejsze jest latanie.
Więc pierwsze co zrobiłem to wyciągnąłem Gaukę i ... zrobiłem jakieś 3,5 minuty lotu... do odcięcia.
Wygląda na to, że poza podłączeniem pakietów do ładowarki trzeba jeszcze puścić ładowanie o czym ja głupi nie wiedziałem.
Miałem 3,4 na celę po locie. Pakiet prawdopodobnie przeżyje, helik cały, ale był to jedyny lot helikopterem tego dnia.
Wkurwiony nieco, postanowiłem odrobinę odpocząć dłubiąc sobie coś elektrycznego - jakieś lutowanie czy coś.
W końcu cały czas jest super, right?
A za chwilę pozapierdalam sobie skrzydełkiem i w ogóle będzie wypas.
Jest super, no!
No to super. Rozstawiłem warsztat, zabieram się za robotę, nie zdążyłem dobrze zacząć a pogoda postanowiła mi udowodnić, że gówno a nie się na niej znam.
To tyle na dziś.
Zebrałem się do domu i do końca dnia piorę sznurek.
Mam nadzieję, że chociaż pies się zdążył wysrać.
