Kolejny weekend - kolejna wycieczka do Bartka na EPKA. Ciekawe, kiedy mnie znienawidzi...

W zasadzie na początku powinienem napisać znów o atmosferze na lotnisku. Generalnie jest tak, jakbyśmy się znali kilka lat.
Doszedłem do wniosku, że czerpię ogromną frajdę już z samego przebywania wśród tych ludzi: siedząc przy pizzy i coli pod drzewami z widokiem na pas startowy i gaworząc na wszelkie tematy "okołolotnicze". Wieczorem pogadanki płynnie przechodzą w grill... Ech, kiedy znów będzie weekend ?!
Ale do rzeczy... Wiecie, co to za urządzenie?

No jasne, że wiecie. To Antonov AN-2
Bartek po raz kolejny zdobył Grand-Prix w kategorii wymyślenia atrakcji, na którą w życiu bym się nie porwał bez "bodźca zewnętrznego"...
Rzut oka na trawnik przede mną: sekcja spadochronowa szykuje sprzęt do kolejnego skoku.

" - Polecisz ze spadochroniarzami..." - mówi Bartek. " - Czekaj, pójdę po spadochron dla Ciebie."
Nooo... powiem, że wreszcie poznałem znaczenie powiedzenia, że "kogoś zatkało". Zanim zdążyłem wybełkotać coś w stylu, że nie ma opcji, nie lecę, nie chcę, boję się, nie umiem, Bartek wrócił z gustownym plecaczkiem przekonując mnie, że sprzęt jest w 100% niezawodny.

Po dłuższych pertraktacjach ustaliliśmy, że nikt mnie nie wypchnie z pokładu Antka, ale i tak spadochron na plecach wywoływał moje lekkie zdenerwowanie. Okazuje się, że takie są wymogi bezpieczeństwa: aby polecieć ze spadochroniarzami, muszę mieć spadochron ratunkowy na sobie.
Instruktarz był niezwykle krótki, ale raczej zrozumiały. Pozwolę sobie przytoczyć go w całości:
" - Widzisz tę żółtą rączkę?
- Tak...
- Pamiętaj: na pokładzie samolotu nie wolno Ci za nią pod żadnym pozorem ciągnąć, rozumiesz?
- Tak, ale dlaczego?
- Bo cię wyssie...
- Aha, jjjassneee... wyssie...
- Natomiast jak piloci wybiegną z kabiny i powiedzą, że skaczemy, to skoczysz i wtedy masz za nią pociągnąć.
- Tttaa... jak będę wysiadał w biegu, to ciągnąć... ok.."
Przyznacie, że procedura obsługi spadochronu nie jest złożona. Natomiast po tym instruktarzu poczułem się tak, jakby szansa powrotu Antkiem w jednym kawałku była znacznie mniejsza, niż możliwość poczucia "wiatru we włosach" i to z przymusu.
No to idziemy. Na drżących nogach dotarłem do Antka próbując wgramolić się na pokład. Jak zapewne widzicie, minę mam nietęgą...

Wsiedliśmy. Ścisk jak w "pekaesie"... Usłyszałem huk startującego, 1000-konnego silnika. "- A drzwi?!" - zapytałem nieśmiało... - Gorąco jest, zostawimy otwarte.. - padło gdzieś z tłumu. "- Jak to - otwarte?!?!" - wrzasnąłem z przerażenia, ale mój spazmatyczny jęk zginął w hałasie warczącego Antosia.

Długo zastanawiałem się, do czego porównać start Antka po trawiastym pasie...
Wyobraźcie sobie Stara 200, którym po łące osiągacie około 100 km/h (o ile byłoby to w ogóle wykonalne Starem 200...). Wyobraźcie sobie ten hałas oraz to, jak rzuca po kabinie. Czuć, że ta maszyna żyje i ma duszę. KAŻDY element, który tylko może wydawać jakieś odgłosy, z pewnością je wydaje. Nie słychać własnych myśli... Odlot dosłownie i w przenośni
W pewnym momencie szarpanie ustaje (hałas nie) - o, już w powietrzu. Tłum skupiony na początku w przedniej części "przedziału pasażerskiego" powoli zajmuje miejsca...

Antoś powoli, z gracją przeładowanego - wspomnianego wcześniej Stara - mozolnie zdobywa kolejne metry wysokości...

W końcu osiągnęliśmy wysokość, na której pierwsze osoby zaczęły przygotowania do skoku. Pod nami lotnisko...

Każdy ma na nadgarstku swój własny wysokościomierz. Przepraszam za rozmazane zdjęcie, ale w tym samolocie... wszystko drży

Wszyscy założyli gustowne czapeczki i sprawdzili ponownie sprzęt. Widok osoby stojącej w otwartych drzwiach lecącego samolotu jest nie do opisania.

I zaczęło się...

Samolot pustoszał. A ja siedziałem samiutki w kącie przy gaśnicy trzymające się kurczowo stalowej linki w obawie, żeby mnie ktoś z rozpędu nie wypchnął...

Z "drugiej strony" wygląda to mniej-więcej tak:


Coś niesamowitego: uczucie, z którym ciężko się pogodzić! Przed momentem byłem w zatłoczonym samolocie. Nie było lądowania, a tu ani żywej duszy!!! Szok...

Zostałem sam. Wiatr hulał po "kabinie" trzepiąc drzwiami... Odruchowo mocniej wcisnąłem się w kąt, żeby mnie "nie wyssało"...

Widok przez okno wart wszystkich pieniędzy:

W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jestem jedynym pasażerem na pokładzie tego samolotu, Co prawda stewardessa nie podała zimnych i ciepłych napoi (choć wysokość przelotowa została dawno osiągnięta...), ale miejsca na nogi z pewnością więcej niż w "biznes-klasie" - szczególnie jak się siedzi tyłkiem na stopniu wejściowym do kabiny pilotów.
No i proszę: zostałem potraktowany jak pasażer VIP

Otrzymałem specjalne zaproszenie do zwiedzenia kabiny pilotów:

Wspaniała awionika "z tamtych lat", większość opisów przyrządów po rosyjsku...


Za sterami mój lotniczy Guru, Mentor i Sen-Sei - Marcin. Lata wszystkim, co ma skrzydła.

"-Siadaj na moment..." No tego się nie spodziewałem. Ale Instruktor wie, co robi. Nie byłem na to kompletnie przygotowany. Z niemałym trudem wcisnąłem się na fotel. Spadochron na plecach wybitnie "ułatwiał" zadanie. Jak to dobrze, że jestem taki szczupły... Zwróćcie uwagę na moją minę: nie wymaga komentarza. Generalnie dzięki Bartkowi i EPKA mogę założyć galerię zdjęć pt.: najbardziej durne i przerażone miny Skywalkera... Oto jedna z nich.

Ha! Myśleliście, że taki tchórz ze mnie?! Nic z tego! Czerwone Berety - przybywam!

Ale pamiętajcie, że trzeba zaczynać od niewielkich kroczków. Dla pewności w trakcie mojego skoku Bartek ubezpieczał Antka na drabinie, żeby za daleko nie poleciał...


Po dotankowaniu Antosia czas odprowadzić go na stojankę:

Po zabezpieczeniu maszyny, załoga opuszcza kokpit...

Nastał wieczór. Skoczkowie, piloci, mechanicy powoli rozpoczynają wieczorną część pracy / realizacji hobby / spędzania wolnego czasu. Samoloty wędrują do hangaru?! Nic bardziej mylnego! Za moment NOCNE loty!

Ale to już temat na kolejną opowieść... Mam nadzieję, że wkrótce!
Bartek, dzięki po raz "n-ty". Już Ci mówiłem: błogosławię dzień, w którym kupiłeś ode mnie silnik od Rexa i się poznaliśmy!
Pozdrowienia!
Luke