A ja dzisiaj postanowiłem sobie polatać moim Tarotem 450 z flybarem (tak tak, mam jeszcze taki), który nie latał nieco ponad rok (ostatni lot jakoś 18 sierpnia 2019 czy coś). No i wczoraj wziąłem go na biurko, przejrzałem. Zklikwidowałem w końcu jeden drobny luz w głowicy, który mnie wpieniał jeszcze w zeszłym roku. Sprawdziłem na oko - wszystko wyglądało OK

Tarczę jeszcze raz wypoziomowiałem, i dzisiaj po pracy pojechałem na łąkę, bo pogoda w końcu w miarę dopisała.
Najpierw przy spin-upie urwało się jedno okucie ogonowe wraz z łopatką

Przyjrzałem się bliżej: no tak, urwana śrubka, moja wina, trzeba było po roku przejrzeć dokładniej ogon.
Wziąłem dzisiaj przezornie na pole narzędzia i szybko przekręciłem cały ślizgacz z ramionkami, okuciami, hubem i łopatkami z innego Tarota 450 (dwie śruby w zasadzie: robaczek w hubie i kulka od ślizgacza były do przekręcenia). Całość zajęła może trzy minuty. Szybkie sprawdzenie, znowu wsio wydaje się OK

Rozkręcam helika drugi raz, tym razem z pożyczonym ogonkiem. No niby się wznosi, lekka telepawka, delikatne trymowanie - no nic, pewnie się zimą przejrzy dokładnie. Niecała minuta delikatnego lotu postępowego i helik wpada w piro. Jakoś udało mi się go posadzić w bardzo dużej trawie, więc oprócz uszkodzonej łopaty (której w sumie trochę szkoda, bo to fajny źółty ZEAL był) za bardzo nic się nie stało, ale na warsztat dopiero trafi, więc może jeszcze co wyjdzie.
Niemniej jednak szybko ujawniła się przyczyna: rozkleił się popychacz ogonowy (węglowy pręcik wykleił się ze snapa). Także niestety, jak się chce po roku ot tak helikiem polatać to nie ma przebacz, przejrzeć go trzeba dokładnie

A ten drugi żółty ZEAL 325mm pewnie trafi za chwilę na "samotna łopata szuka drugiej połówki"

Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.