Tak sobie lecę, aż tu nagle zostałem oślepiony przez słońce, które nagle wyszło zza chmury.
Poczułem się jak ślepiec, bo całkowicie straciłem kontakt wzrokowy z helikiem.
Nie widziałem gdzie on leci , która stroną jest do mnie zwrócony,jak jest wysoko ?
Poprostu był to lot po omacku!. Przeleciałem na stronę sąsiada szwagra. Był tam bardzo zaniedbany sad, gdzie rosła wysoka po pas trawa , było pełno zarośli i wysokich starych drzew.
Myślę sobie w duchu , no to żegnaj heliku!

Tak jakby nie z dołu tylko gdzieś z góry . Więc rozglądam się uważnie po wszystkich drzewach . Ale nic nie widzę. Za tymi drzewami była mała stodółka. Podszedłem do niej i ruszam drążkiem ,słychać wyraźne popiskiwanie gdzieś z dachu, ale nigdzie go na tym dachu nie widać!
Jeszcze raz dokładnie się przyglądam! I nie wierzę własnym oczom! Lekko z rynny wystaje ogonek mego heliczątka. Co ja wtedy poczułem ?!

Szybko pobiegłem do szwagra po drabinę i wyciągnąłem nieboraka z tej wstrętnej rynny!