Mam ciekawą historię z pogranicza naszego hobby, którą się z Wami podzielę
Moim marzeniem od dłuższego czasu było sprawdzenie, jak to jest za sterami prawdziwego śmigłowca. Wiadomo, z modeli dobrze znamy teorię działania helikoptera, sposób jego sterowania, charakterystykę lotu itp. Ale jednak używamy aparatury a nie drążka i pedałów. Byłem bardzo ciekaw czy i jak taka wiedza i doświadczenie przełoży się na „wyczucie” prawdziwej maszyny.
No i 2 tygodnie temu stało się! Z około tygodniowym wyprzedzeniem umówiłem się na tak zwany „lot zapoznawczy” Robinsonem R44 w firmie Helipoland (po polsku to by było chyba „Śmigłopol”, co?
). Około 9:00 rano pojawiłem się na lotnisku Aeroklubu Bielsko Bialskiego. Przy bramie podjął mnie instruktor i już w czasie drogi do hangaru wyjaśniliśmy sobie, że latam śmigłowcami, w pracy zajmuje się software’m do elektroniki lotniczej i że generalnie teorię mam obcykaną
ale nigdy nie miałem sterów w rękach! Lot zapoznawczy, zgodnie z opisem trwa ok godziny i składa się z wprowadzenia teoretycznego (czyli objaśnienia w stylu: ”To jest drążek. Jak dasz do przodu to śmigłowiec poleci do przodu. Jak w bok, to poleci w bok. To są pedały. Jak naciśniesz prawy to śmigłowiec obróci się w prawo…” itd. i samego „lotu właściwego”. Oczywiście nie ma czasu na wyjaśnianie studentowi jak to wszystko działa i jak jest ze sobą powiązane, jeżeli chodzi o sterowanie. To zadanie domowe miałem jednak odrobione, więc od razu przeszliśmy do naszego wehikułu.
IMG_6458.JPG
Nie będę opisywał, jak wygląda w środku Robinson, bo można to zobaczyć na internetach. (ref:
https://www.timebros.pl/pimages/60/original/134.jpg) Skupię się na moim subiektywnym odczuciu. Jest mały. Niby 4 osobowy, ale naprawdę malutki. Do tego „karoseria” jest filigranowa. Wydaje się cienka jak puszka aluminiowa. Od razu porzucasz myśl, że daje jakąkolwiek ochronę przed ewentualnym nieudanym przyziemieniem
.
IMG_6460.JPG
IMG_6461.JPG
Odpalamy! Podgrzanie świec i rozrusznik… piłujemy jak starą Ładę pod blokiem w zimowy poranek. Po kilku sekundach zaskakuje na jakiś jeden cylinder, trochę się dławi, dookoła pojawia się troszkę dymu. Po chwili pracę podejmują kolejne cylindry i można odpuścić rozrusznik. Patrzę na instruktora – jego spokojna twarz daje do zrozumienia, że rozruch normalnie tak wygląda. OK, spoko! Silnik pracuje parę minut dla złapania optymalnej temperatury. Wtedy uruchamiany jest automat sprzęgłowy, który powoli sprzęga silnik z wirnikami. Działa to na zasadzie napinania zespołu pasków napędowych, więc kultura pracy i generowany odgłos jest daleki od tego jak działa sprzęgło samochodowe
(ref:
https://www.flyer.co.uk/wp-content/uplo ... pter-2.jpg)
Od tego momentu wirniki już się kręcą, a więc zgodnie z definicjami jesteśmy w fazie lotu (BTW, czy to znaczy, że na śmigłowcach można budować nalot nie odrywając się z ziemi
? Chyba tak!) Są momenty, w których „całym zaprzęgiem miota jak szatan”, ale nie wygląda to na rezonans. Instruktor potwierdza, że ta konstrukcja nie posiada zabronionych prędkości obrotowych wirnika. Zakładamy słuchawki i od tego momentu zapada przyjemna cisza i diametralnie zmieniają się odczucia. Nie słychać klekotu, warczenia, robi się wręcz komfortowo. Fajnie! Interkom ma bramkę szumów więc trzeba mówić naprawdę głośno, żeby dogadać się z drugą osobą. Pilot zgłasza lot do wierzy i jesteśmy gotowi do startu.
Instruktor ciągnie delikatnie za dźwignię skoku ogólnego, trawa w okolicy halipadu zaczyna się kłaść na ziemi pod naporem powietrza iiiii…. powoli zaczynamy się unosić. Na wysokości ok 2 metrów zaczynamy taxing na pas startowy. Po chwili jesteśmy na miejscu. Rozpoczyna się przygoda.
Zadanie nr 1 – kontrola steru kierunku (pedały). Ćwiczymy obroty o 90* w obydwu kierunkach. Idzie całkiem nieźle (szczególnie, że instruktor kontroluje drążek i dźwignię). Lewa noga potrzebuje większej siły, żeby spowodować obrót w lewo – można się było spodziewać. Żadnego wspomagania. Goła mechanika.
OK, teraz dźwignia skoku ogólnego. Trochę do góry, zatrzymać, trochę na dół, zatrzymać. Tu w zasadzie jeszcze prościej niż z pedałami. Jestem mistrzem!
(szczególnie że pedały i drążek są kontrolowane przez instruktora)
No… a teraz drążek. Tutaj wspomaganie już jest i chodzi on bardzo, bardzo delikatnie. Instruktor mówi: „puszczam” i… OMG lecę do tyłu, zaraz do przodu, w bok… Pojawia się jakaś dziwna precesja jak w bączku. To raz widzę przed sobą niebo, raz ziemię. Patrzę na gościa – święty spokój na twarzy, mimo iż to co robię, nie przypomina „panowania nad maszyną”. No jest ciężko.
(Dygresja: Drążek w R44 jest na takim śmiesznym, wahliwym ramieniu (ref:
https://www.flyforfun.eu/res/archive/005/000609.jpg) które można sobie przerzucać na lewo i prawo. Jest to kompletnie dezorientujące, bo pojawia się jakiś dodatkowy stopień swobody, który kompletnie nie ma wpływu na sterowanie. Oczywiście naturalnie zaczynasz nim machać po okręgu jak wolantem w samolocie co zupełnie nie ma sensu.)
Dostaję poradę, żeby przedramię oprzeć na kolanach – w ten sposób pozbawiam układ jednego stopnia swobody. Jest lepiej. Ale nadal nie jestem w stanie dostroić się do opóźnienia jakie jest pomiędzy ruchem drążka a reakcją pojazdu. Jest to dodatkowo spotęgowane sposobem mocowania wirnika (wahliwie na wale głównym, ref:
https://en.wikipedia.org/wiki/Helicopte ... torhub.jpg) i to wydaje się być odczuwalne. No nic – trzeba się dosynchronizować. Próbuję… Na koniec instruktor proponuje, chyba, żeby mnie dobić: „No to teraz wszystko na raz”. Eksperyment trwa ok 2 sekundy
i na pewno wygląda pociesznie z zewnątrz. No nie da się, nie da…
Kiedy już jestem całkowicie spocony i maksymalnie spięty, instruktor proponuje lot postępowy, dla odetchnięcia. I faktycznie – w tym trybie śmigłowiec prowadzi się jak samolot. W zasadzie sam leci. Governor utrzymuje obroty silnika na wartości nominalnej, na dźwigni dodaje się oporu (friction) w ustalonej pozycji i dalej leci się już naprawdę intuicyjnie. Zakręty wykonujemy przy pomocy drążka, czasem można użyć pedałów, jeżeli chcemy być hiper-poprawni, ale nie ma to większego znaczenia przy locie postępowym.
W ciągu kilku minut przelatujemy po trójkącie Lotnisko-Góra Żar-Jezioro Żywieckie-Lotnisko. Wystarczy kontrolować prędkość „airspeed” i nie przekraczać V-max. Na dużej wysokości nie ma punktu odniesienia, więc można się zdziwić, że zbliżamy się do granicy. Ale również może się okazać, że nagle lecisz z prędkością 20 węzłów, bo za bardzo przyciągnąłeś drążek i śmigłowiec praktycznie się zatrzymał… Jak chcemy wyżej, to dźwignia nieco w górę, jak niżej, to w dół. Bajka!
Na koniec zajście na pas startowy po ustalonej ścieżce, (w uproszczonej wersji jest to ustalona prędkość postępowa i „celowanie w pas” przy pomocy steru wysokości i dźwigni skoku ogólnego)
Ostatecznie wykonujemy kolejne podejście do zawisu z użyciem pedałów i drążka (dźwignia w rękach instruktora). I… o dziwo… jest nieźle. Nawet bardzo dobrze. Jestem się w stanie ustabilizować maszynę w poziomie i kierunku. Trochę dryfuję w bok lub w przód… ale wiszę! Instruktor stwierdza, że jest to naprawdę bardzo dobry wynik jak na pierwszy lot. Mówi, że cos musi dawać to latanie modelami. Też tak myślę. Algorytm jest w głowie, tylko trzeba zejść z gain’ami w dół
Na koniec delikatne lądowanie, chłodzenie silnika i shout-down. Udało się. Świetna przygoda! Instruktor zachęca do zrobienia licencji turystycznej. To w końcu „tylko” 90k PLN
… Kto wie, może jak wygram w totka
Polecam!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.